3 lis 2014

Rozdział IV

Rosalie

       — Rose.— usłyszałam męski głos gdzieś nad moim uchem.— Rosalie.— znów to samo. Mrucząc coś pod nosem przewróciłam się na drugi bok wtulając głowę w miękką poduszkę. Znów zaczynałam odpływać, gdy nagle czyjeś chłodne dłonie zaczęły wędrować od moich kostek po same uda. Na to uczucie moje ciało pokryło się gęsią skórką a wargi lekko drgnęły, jednak nie byłam na tyle obudzona by jakkolwiek zareagować. Palce owych dłoni masowały delikatnie moją skórkę, sunąc po jednym z ud.
       — Co chcesz...— mruknęłam sennie nadal półprzytomna, ale nie usłyszałam odpowiedzi.
       Dłoń zaczęła wędrować wyżej aż wsunęła swoje palce pod moje majtki docierając do, już mokrej, perełki. Jęknęłam cicho, gdy jeden z palców przedarł się przez jej płatki i dotknął czułego punktu. Rozchyliłam lekko powieki, gdy ktoś położył się za moimi plecami przyciągając bliżej siebie. Po wczorajszym wieczorze byłam nie do życia, moja głowa pulsowała a ciało odmawiało posłuszeństwa.
       — Jesteś już taka mokra, kochana.— ktoś szepnął mi przy wprost do ucha przesuwając dłonią po mojej cipce. Dopiero teraz dotarło do mnie, że głos ten należał do Jasona. Zaczął składać czułe pocałunki na ramieniu oraz szyi, nie przestając pieścić u dołu. Jęknęłam znacząco, gdy jeden z jego palców wsunął się we mnie powodując, że napięłam swoje ciało w jego ramionach. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Wczorajszy alkohol i dragi, i to, jak mnie dotykał sprawiało, że naprawdę odleciałam. Nagle druga z jego dłoni wsunęła się pod moją koszulkę masując delikatnie brzuch oraz piersi. Zaczęłam głośno dyszeć zaciskając mocno palce na prześcieradle, gdy chłopak poruszał we mnie swoim palcem.
       — Uhh, ugh.— warknęłam, gdy poczułam, że już za chwilę dostanę orgazmu. Krocze Jasona zaczęło ocierać się o mój tyłek a ja sama wypięłam go mocniej, rozchylając szeroko wargi. Gdy zaczęłam zaciskać się na jego palcach chłopak warknął w moją skórę nie zaprzestając swoich pieszczot.— J-Jason.— jęknęłam głośno wyginając plecy w łuk.
       Nagle jego dłonie zniknęły a ja położyłam się na plecach oddychając głęboko. Jednak nie czas był na odpoczynek, chłopak chciał przejść kolejną rundę chociaż dobrze wiedział, że za każdym razem odmawiałam jakiegokolwiek bliższego zbliżenia. Nie pozwalałam mu się TAM dotykać a on wykorzystał mój zły stan. Nagle jego głowa pojawiła się między moimi nogami i właśnie wtedy ocknęłam się zaciskając uda. Chłopak jednak nie odpuszczał, rozszerzył moje nogi i zsunął ze mnie majtki kierując już tam swoją dłoń. Niespodziewanie podniosłam nogę, dla niego tak niefortunnie, że dostał z kolana w oko. Odskoczył ode mnie wrzeszcząc naprawdę głośno. Szybko wsunęłam z powrotem na siebie majtki i jak najprędzej popędziłam do łazienki nie zwracając uwagi na jego wrzaski.
       Oddychając głęboko oparłam się plecami o drzwi, gdy tylko zatrzasnęłam je za sobą. Jak on mógł? Nie wierzę, że Jason dobierał się do mnie po tym, jak wczoraj świętowaliśmy ich zwycięstwo. Ty było tylko kilka piw i dwie kreski, ale odlot był niesamowity. Dzisiaj czułam się naprawdę strasznie. Moja głowa pękała i do tego ten gorzki smak w ustach. Ślad jego dłoni wciąż był widoczny na moim ciele, w mojej głowie.
       Nagle usłyszałam kroki i trzaśnięcie drzwi. Wyszedł? Delikatnie wychyliłam głowę z łazienki badając teren. Cisza. Nikogo nie było. Łóżko wciąż niepościelone a firanki zasłaniały okno. Czym prędzej podbiegłam do drzwi prowadzących na korytarz a następnie zakluczyłam je. Pierwszy raz bałam się swojego przyrodniego brata. Bałam się o swoje dziewictwo. Dlaczego tak naglę zmienił swoje nastawienie do mnie? Przełknęłam głośno ślinę udając się do szafy, z której wyjęłam czystą bieliznę, szarą bokserkę oraz krótkie jeansowe spodenki z wysokim stanem. Po wzięciu szybkiego prysznica założyłam na siebie przygotowane ciuchy oraz zrobiłam delikatny makijaż. Co teraz zrobię? W sumie to... Mogę udawać, że nic się nie stało, ale co to da? Mogę również powiedzieć o tym jego rodzicom, ale wtedy wpadnę z dragami.
       Drżącymi rękoma założyłam na nogi jakieś trampki, schowałam telefon do kieszeni i opuściłam pokój zeskakując z parapetu na poddasze za domem. Można by rzec, że poczułam lekki ścisk w miejscu, gdzie znajduje się moja kostka, jednak nie zwracałam na to większej uwagi. Zeskoczyłam z daszku wprost na wilgotny od porannej rosy trawnik. Rozejrzałam się dokoła, czy aby na pewno nigdzie nie ma Jasona a następnie pędem ruszyłam w stronę furtki, którą trzasnęłam za sobą biegnąc wzdłuż chodnika. W telefonie wyszukałam adres stacji, o której czytałam kiedyś kilka artykułów. Dlaczego akurat tam? Coś po prostu prosiło mnie, bym to właśnie w to miejsce się udała.
       Wejście po kamiennych schodach na peron trzynasty jest ostatnim wejściem w tunelu między halą kasową i zamykającym go pomieszcze­niem transformatorów. Tor trzeci jest najbardziej skrajnym torem na całym dworcu. Gdyby w hali kasowej dworca Brantford Ontario po­stanowić zabić się, skacząc pod pociąg, to idąc na rampę toru trzeciego na peronie trzynastym, żyje się najdłużej. Dlatego samobójcy pra­wie zawsze wybierają tor trzeci na peronie trzynastym.

       Na rampie przy torze trzecim są dwie pokryte graffiti, ponacinane nożami drewniane ławki, przykręcone ogromnymi śrubami do betonowego podłoża. Na ławce bliżej wyjścia z tunelu siedział wychudzony, smutny mężczyzna. Drżał z zimna a w ręku miał kilka fajek. Siedział z nienaturalnie skręconymi stopami, ręce trzymał w kieszeni podartej i poplamionej ortalionowej kurtki, sklejonej w kilku miejscach żółtą taśmą samoprzylepną z niebieskim napisem Just do it. Obok ławki, w foliowej reklamówce sieci Aldi, z której dawno już wytarła się żółta farba, znajdował się cały jego dobytek. Spa­lony w kilku miejscach koc, kilka strzykawek, pudełko na tytoń, pa­czuszki bibułek do skręcania papierosów, album ze zdjęciami z pogrze­bu syna, otwieracz do konserw, pudełko zapałek, dwa opakowania methadonu, poplamiona kawą i krwią książka Remarque'a, stary skó­rzany portfel z pożółkłymi, podartymi i ponownie sklejonymi fotogra­fiami młodej kobiety, z dyplomem ukończenia studiów i zaświadcze­niem o niekaralności.
       Schyliłam głowę i poczułam, że nie zatrzymam już tych łez. Już dawno nie czułam się taki samotna. Samotność jako uczucie od kilku lat rzadko docierało do mnie w szalonym pędzie codzienności. Samotnym jest się tylko wtedy, gdy ma się na to czas. A ja mam go aż nadto. To tylko chwila słabości. Atak arytmii serca, który minie zapewne po kolejnym skręcie. Usiadłam na jednej z ławek wyciągając zawiniętego w papierek papierosa. Odpaliłam go i, zaciągając się dymem przyglądałam się spacerującym w pobliżu ludzi. Wszyscy byli tu jacyś... Szarzy.

       Wypuszczając dym z płuc przymknęłam powieki wsłuchując się w nadjeżdżający pociąg. Mogłabym przysiąc, że usłyszałam czyjś krzyk. Otworzyłam szeroko oczy krztusząc się dymem. Tuż przede mną stał chłopak. Nie byle jaki chłopak... Starszy prawdopodobnie o kilka lat, wysoki, w chuj przystojny. Mrugając kilka razy odchyliłam się lekko do tyłu przez co ławka cicho pode mną zaskrzypiała.
       — Słucham?— spytałam niepewnie marszcząc delikatnie brwi. Chłopak przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie poruszając lekko wargami.
       — Mogę się przysiąść?— wskazał na miejsce obok ściskając w drugiej dłoni torbę. Skinęłam lekko głową dokładnie śledząc jego ruchy. Ubrany w wytarte, ciemnem jeansowe rybaczki, czarna koszula z dekoltem w serek, do tego para nieśmiertelników. Włosy w lekkim nieładzie opadały mu lekko na czoło. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy oboje w ciszy raz po raz jedynie zerkając na siebie.
       — Um... Chcesz może?— spytałam wysuwając w jego stronę skręta. Wzruszając ramionami zabrał ode mnie fajkę i wziął mocnego bucha. Śledziłam wzrokiem dym uciekający spomiędzy jego ust, który układał się w białe koła, z czasem znikające gdzieś wysoko nad nami.— Jak się nazywasz?— wydukałam w końcu odbierając fajkę z jego dłoni. Gdy zaciągałam się nią równie mocno jak mój towarzysz, chłopak westchnął przesuwając się na swoim miejscu.
       — Justin, Justin Bieber.
Sen, każdy sen, jest jak psychoza. Ze wszystkim, co do niej należy: pomieszaniem zmysłów, szaleństwem, absurdem. Taka krótkotrwała psychoza. Nieszkodliwa, wprowadzana za zgodą i kończona z własnej woli poprzez przebudzenie. Oczyszczająca.



Justin

       — Emily! —  krzyknąłem, widząc przyjaciółkę przechadzającą się korytarzem z samego rana. Gdy tylko się odwróciła w moją stronę podbiegłem do niej uśmiechając się jak głupi.— Mam do Ciebie misję na skalę życia lub śmierci.— wysapałem łapiąc za jej ramiona. Gdy na twarzy dziewczyny pojawiło się zaciekawienie a oczy zaczęły się iskrzyć, zaciągnąłem ją do siebie zamykając za dupą drzwi.
       — To o co chodzi? Co kombinujesz? — spytała, krzyżując ręce na linii piersi.
       — Muszę stąd uciec, ale potrzebuję do tego Twojej pomocy.— odparłem, wzdychając na koniec głośno. Widząc minę przyjaciółki wiedziałem, że już się zgodziła.— Potrzebuję kogoś, kto zrobi tu lekkie zamieszanie i odwróci ode mnie ich uwagę. Wchodzisz w to?— spytałem, mając nadzieję, że czasem się nie rozmyśli.
       — Kiedy chcesz to zrobić?
       — Jak najprędzej, najlepiej już za chwilę.— mrużąc powieki schowałem dłonie do kieszeni, zaciskając je w pięści. Musiałem stąd uciec, musiałem uwolnić się od tych leków, od zamkniętego pokoju, podobnych do mnie ludzi, od krat i ciągłego "monitoringu". Czułem, że jeśli tego teraz nie zrobię to po prostu niedługo zwariuję.
       — Stoi.— usłyszałem w pewnej chwili głos przyjaciółki, która uśmiechała się do mnie głupio. Nie wiedząc co zrobić po prostu... Podbiegłem do niej łapiąc ją w pasie i przytulając mocno do siebie.
       — Dziękuję, jesteś wielka! — niemalże krzyknąłem chowając twarz w zagłębieniu jej szyi.
       — Dobra, dobra. Koniec tych czułości. Bądź gotowy za pół godziny.— zaśmiała się niczym mała dziewczynka odpychając mnie od siebie. Można by pomyśleć, że była naprawdę... Cudowna. Jednak ostro szurnięta. Co chwilę jej humor zmieniał się, podejście do mnie, do innych podobnie. Jeszcze wczoraj chciała zedrzeć ze mnie ubranie a dziś po prostu odpycha mnie nie chcąc się przytulać.

„Człowiek budzi się pewnego dnia, 
wstaję i nagle dociera do niego, 
że ma głowę pełną obcych myśli... 
a być może wcale nie obcych, tylko swoich, 
z tym że już bez nadziei.”

       Gdy nadeszła TA chwila, stałem przy drzwiach pokoju rozglądając się po korytarzu, jak pielęgniarki oraz cała reszta personelu przechadza się między pokojami tych, którzy potrzebowali ich pomocy w kąpieli czy zjedzeniu śniadania oraz leków. Miałem dość tego miejsca. Spędziłem tu ponad dwa lata starając się nie zwariować. Robiłem wszystko, by żyć jak normalny nastolatek, ale... Po prostu tak się nie dało! Nie miałem zamiaru zestarzeć się w psychiatryku, nie chciałem powiesić się z nudów czy zamordować pielęgniarki, bo wciąż mnie obserwowała.
       W pewnej chwili z zamyślenia wyrwał mnie krzyk jednej z opiekunek. Rozejrzałem się dokoła i, widząc jak kilka pań biegnie wprost na stołówkę, uśmiechnąłem się pod nosem. Byłem ciekaw jedynie co ta dziewczyna znów wymyśliła... Miała zawsze naprawdę szalone pomysły i wiedziałem, że mogę spodziewać się po niej wszystkiego. Najważniejsze jednak było to, że tak, jak ją o to prosiłem, odwróciła uwagę opiekunek od reszty dzieciaków. Czym prędzej zarzuciłem plecak na plecy, założyłem ulubioną bluzę oraz czapkę a następnie udałem się spokojnie do wyjścia. Sięgnąłem do kantorka po kluczyk i otworzyłem drzwi, które były pierwszą bramą do przejścia na wolność. Nie czekając długo biegiem udałem się do wysokiego płotu, przez który udało mi się jakoś przeskoczyć. Jedyne, co było teraz do zrobienia to... Ucieczka drogą wprost do miasta.
       — Justin! Wracaj tu! — usłyszałem w pewnej chwili za sobą głos znajomej pielęgniarki. Czułem, jak adrenalina wzrasta w moich żyłach, gdy przedzierałem się między drzewami. Czułem, że w tej chwili to ja panuję nad wszystkim, że to w końca ja decyduję o swoim życiu. Uśmiechałem się jak ostatni idiota, gdy wybiegłem na jezdnię tym samym na dobre uciekając z ośrodka. Teraz wystarczyło udać się do miasta co było moim najmniejszym zmartwieniem, bo z tego co pamiętam znajduje się ono kilka kilometrów dalej.
       Głośno dysząc usiadłem na trawie przy rowie rozglądając się dokoła. Słońce paliło tył mojej głowy i plecy, to naprawdę był lipiec, ciepły i duszny lipiec. Zaśmiałem się wesoło nie mogąc uwierzyć w to, że jestem wolny. Naprawdę jestem wolny! Żałowałem jedynie tego, że nie wziąłem ze sobą żadnej wody. Jednak od czego są pieniądze? Nie po to oszczędzałem te kilka lat, by miały teraz leżeć bezczynnie w skrytce.
       Po około pół godziny marszu dotarłem w końcu do miasta. Wszędzie jeździły przeróżne auta, dzieciaki bawiły się na deskorolkach, rowerach czy rolkach a starsi spacerowali lub gdzieś się spieszyli. Naprawdę tak wygląda Brantfort o tej porze roku? Nadal nie mogłem uwierzyć, że nie tkwię już w tym... Więzieniu. Że mogę spojrzeć na kogoś, kto nie wie, że jeszcze chwilę wcześniej siedziałem w psychiatryku. Pierwszy raz od bardzo dawna czułem się naprawdę szczęśliwy.
       Rozglądając się dokoła dostrzegłem niewielki sklep. Spokojnie dotarłem do niego i, witając się po prostu kupiłem wodę, jakiegoś batona i drożdżówkę. Jak na razie nie miałem zamiaru wydawać wielu pieniędzy na łakocie, potrzebowałem dachu a, żeby go dostać, ważne były pieniądze.
       Po jakiejś godzinie spacerowania po mieście postanowiłem gdzieś odpocząć, w jakimś chłodnym miejscu, w którym powinno być mało ludzi. Potrzebowałem spokoju, by przemyśleć sobie wszystko to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku godzin. Szukałem jakiegoś taniego wynajmu, motelu, ale na mało co było mnie stać. Mimo tak wysokich oszczędności bałem się wydawać duże sumy, by nie zabrakło mi pieniędzy na przeżycie.
       Widząc znak prowadzący na jakąś stację od razu udałem się tam. Musiałem się gdzieś schować. Tak, jak myślałem, nie było to zbyt... Urokliwe miejsce. Mimo wszystko miało w sobie to coś, co zaczęło mnie do siebie przyciągać. Chłód, mało ludzi, dźwięk pociągów i... Tajemnica. Ooo tak, mogę szczerze stwierdzić, że to miejsce kryło jakąś tajemnicę. Tylko co to było?
       Spacerowałem po peronie, jak mniemam trzynastym, gdy nagle dostrzegłem na jednej z obdrapanych ławek jakąś dziewczynę. Młodą, zapewne młodszą ode mnie. Tylko dlaczego paliła w tym wieku papierosy? Kręcąc głową postanowiłem podejść do niej i po prostu... Z kimś porozmawiać. Miałem do wyboru ją, jakiegoś bezdomnego lub ścianę. Chyba najlepszą opcją była dla mnie nieznajoma dziewczyna. Gdy tylko stanąłem przed nią, na peron wjechał jakiś pociąg robiąc przy tym sporo hałasu. Skrzywiłem się lekko, jednak, gdy nieznajoma spojrzała na mnie krztusząc się dymem, uśmiechnąłem się przelotnie chowając ręce do kieszeni.
       — Słucham?— spytała, niewinnie marszcząc przy tym brwi. Wyglądała naprawdę uroczo. Piękne, długie włosy, duże jasne oczy, które nie pałały niestety radością. Wyglądała, jakby jeszcze chwilę temu płakała, ale... Może po prostu zdawało mi się.
       — Mogę się przysiąść?— wskazałem na miejsce obok ściskając w pewnej chwili dłonią torbę. Skinęła lekko głową odsuwając się odrobinę, jakby bała się mnie. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy oboje w ciszy raz po raz jedynie zerkając na siebie.
       — Um... Chcesz może?— spytała wysuwając w moją stronę skręta. Wzruszając ramionami zabrałem od niej fajkę i wziąłem mocnego bucha. Może i nie chciałem palić, nie robiłem tego już dawno, ale... Coś podkusiło mnie, by posmakować tego. I nie mam tu na myśli papierosa... Widziałem, jak śledziła wzrokiem dym uciekający spomiędzy moich ust. Uśmiechnąłem się w duchu, jednak nie spojrzałem na nią, by nie czuła się skrępowana przez to, że przyłapałem ją na obczajaniu mnie.— Jak się nazywasz?— usłyszałem w pewnej chwili jej głos. Oddałem jej papierosa a ona zaciągnęła się nią równie mocno jak ja.
       — Justin, Justin Bieber. — przełamałem się w końcu wyciągając w jej stronę dłoń. Nigdy nie lubiłem rozmawiać z nieznajomym, ale po prostu kusiło mnie, by poznać jej imię. By znów móc usłyszeć jej głos. Przez te kilka lat nie widziałem tak pięknej dziewczyny. Emily nie dorastała jej do pięt.
       Nieznajoma spojrzała w moją stronę podejrzliwie znów marszcząc strasznie uroczo swoje brwi. Wydawała się taka... Delikatna, słodka, jednak było w niej coś mrocznego. W jej oczach. Ból? Smutek? Nienawiść?
       — Em... Rosalie, Rose Sykes.— chwyciła niepewnie moją dłoń, potrząsając nią lekko. Nigdy nie dotykałem tak delikatnej i miękkiej skóry. Momentalnie w mojej głowie pojawiła się chęć dotknięcia jej ust, włosów, szyi. Ale co się dziwić? Jestem młody, byłem w zamknięciu przez kilka lat. Jak każdy facet potrzebuję kobiety.
       Uśmiechnąłem się przelotnie ponownie częstując się papierosem. Po tym, jak przedstawiliśmy się sobie, zapanowała między nami miła cisza. Nie taka... Krępująca. Wręcz przeciwnie. Napawałem się nią raz po raz spoglądając na swoją towarzyszkę. Czułem, że i ona momentami zerka w moją stronę, gdy tylko zaciągałem się papierosem. Mimo wszystko nie potrafiłem się więcej odezwać. Bałem się, że jeśli coś powiem to dziewczyna ucieknie a tego bym chyba nie przeżył.
       Kierując swój wzrok na pobliskie tory usłyszałem dziwne dźwięki. Jakby... Łamanie czegoś. Gdy tylko przejeżdżał tędy jakiś pociąg można było usłyszeć czyjś krzyk. Nie wiedziałem jednak czy była to tylko moja wyobraźnia, te wkurwiające głosy w mojej głowie, czy ktoś naprawdę tu był. Gdy się rozglądałem nie było jednak nikogo prócz naszej dwójki i ów biedaka kilka metrów dalej.
       Może i nie znam Rose, ale dzięki jej towarzystwu nie czuję się w końcu samotny. Mając w ośrodku Emily wciąż czegoś mi brakowało. Nie wiedziałem czego, nadal nie wiem, ale... Osiągnąłem to dzięki Rosalie. Dzięki nieznajomej dziewczynie poczułem się jak normalny chłopak. Nie uciekała, nie wypytywała o nic... Ale kurwa, mu zaledwie wymieniliśmy się kilkoma słowami. Skąd mam wiedzieć, że, gdy usłyszy więcej to nie ucieknie?

Nie ma słów by ok­reślić to piękne uczu­cie. Nie myśl, że Cię ig­no­ruję.
Le­piej już nic do mnie nie mów, ocza­rowu­jesz mnie zbyt bar­dzo. Nie wiem wte­dy co mam powiedzieć.
Wszys­cy są prze­ciw­ko nam, mówiąc nam, że po­win­niśmy być ra­zem.
In­ni śmieją się z każde­go nasze­go wspólne­go kon­taktu. Obyd­wo­je się siebie wstydzi­my.
Pat­rzy­my na siebie, za­rumienione po­liczki, oczy nie mogą zna­leźć so­bie miej­sca, ręce również.
Już sa­mi nie wiemy co po­win­niśmy zro­bić.

       Siedzieliśmy tak dobre pół godziny, aż w końcu dziewczyna postanowiła nawiązać jakąś rozmowę. Wypytywała skąd jestem, co robię w takim miejscu jak to, dlaczego nie wyjechałem gdzieś lub po prostu nie jestem ze znajomymi. Gdyby tylko znała całą prawdę... Nie, nie mogłem tak szybko pozwolić na to, by ode mnie uciekła. Czułem, że potrzebuję jej jak jeszcze nikogo.
       — A ty, Rose, dlaczego tu siedzisz? Nie powinnaś czasem być gdzieś... Na Bahamach? Gdziekolwiek na wakacjach?— spytałem ciekawy wpatrując się w nią jak w obrazek. Zresztą... Wyglądała jak taka "malowana lala".
       — Trudno powiedzieć... Po prostu dziś wydarzyło się coś niemiłego, przyszłam tutaj i myślę jakby odciąć się od tego wszystkiego.— wzruszyła lekko ramionami spoglądając gdzieś przed siebie. Jedyne, co mnie martwiło to to, że bardzo mało się uśmiechała choć na pewno miała piękny uśmiech.
       — Mieszkasz z rodzicami, tak? Nie martwią się czasem o Ciebie? I dlaczego nie spędzasz czasu z przyjaciółmi?— zacząłem wypytywać ją podobnie, jak ona mnie. Uśmiechnąłem się przelotnie, gdy w końcu zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem. Widząc, że jej policzki się rumienią poczułem ogromną satysfakcję z tego, że właśnie przeze tak się dzieje.
       — Moi rodzice nie żyją.— usłyszałem jej krótką odpowiedź na co przeszły mnie niemiłe dreszcze. Co więcej musiało się wydarzyć, że tak krucha i piękna dziewczyna postanowiła przyjść w tak przerażające miejsce jak to?



_____________________ * * * _____________________


I oto kolejny rozdział. Cieszycie się? Bo ja bardzo. Justin i Rose się spotkali!
Wyrażajcie proszę swoją opinię, co byście zmienili w opowiadaniu i czego się spodziewacie, to daje mi pomysły oraz motywuje do pisania. 
Bardzo dziękuję za tyle wyświetleń i komentarzy, to bardzo miłe, serio.

Spodziewaliście się po Jasonie takiego zachowania? Co o nim sądzicie? Jak myślicie, co wykombinują Justin i Rose?

Zachęcam wszystkich do wzięcia udziału w ankiecie w lewej kolumnie.
Jeśli chcecie być informowani to zapisuję się do wytyczonej zakładki lub dajcie follow na tt. Z chęcią też podejmę współpracę z innymi blogami, oczywiście warunki do ustalenia.

Następny rozdział, podobnie jak poprzedni, pojawi się, gdy tutaj będzie minimum 15 komentarzy. Minimum za tydzień. Powodzenia!

Zaglądajcie też tutaj!

10 komentarzy:

  1. Ciężko jest mi tu cokolwiek napisać, bo jeszcze nie odkryłam sensu i jakiejś głębszej refleksji tego opowiadania. Jednakże bardzo dobrze piszesz i dobrze się to czyta. Muszę poczekać na rozkręcenie się akcji :) Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jason mnie szczerze obrzydził. Może to przez to, że w tym samym momencie jadłam zapiekankę. Mniejsza z tym. Rozdział mi się podoba, jest spokojny i powiem Ci szczerze, że obecnie jest bardziej czytelnie niż w poprzedniej wersji rozdziału 4. Mam wrażenie, że postacie są bardziej wyraziste, przynajmniej Justin. Jako co nie mam jakiegoś cytatu, który szczególnie by mnie ścisnął, ale moment, kiedy Justin podrzucił temat zamordowania pielęgniarki był świetny, haha. Ciekawa jestem tylko czy nast. wydarzenia potoczą się podobnie. ( ucieczka, bomba w pociągu etc.)
    Czekam z niecierpliwością na następny :) <3

    OdpowiedzUsuń
  3. mam wrazenie ze gdzies jzu czytalam bardzo podobne opowiadanie😂😳

    OdpowiedzUsuń
  4. Suuuuper *.* czekam na kolejny Świetny rozdział <3 @nxd69

    OdpowiedzUsuń
  5. G.E.N.I.A.L.N.Y <3
    czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Prosiłaś mnie o opinię Twojej twórczości, a więc jestem i przeczytałam te cztery rozdziały. Podczas czytania pierwszych trzech, nie mogłam po prostu uwierzyć w to, że ktoś tak bardzo potrafi opisać uczucia danej osoby, a co najlepsze - w ogóle nie w nudny sposób. Bardzo Ci tego zazdroszczę, bo ja na pewno nie potrafiłabym się tak rozpisać i w taki ciekawy sposób. Co do Twojego ogólnego pisania, moim zdaniem masz taki trudniejszy język, ale przyjemnie się czyta, można samemu analizować różne rzeczy i domyślać się. Nie przepadam za takimi "ciężkimi" opowiadaniami, wolę raczej te lżejsze, aczkolwiek to od razu przypadło mi do gustu. <3
    Nie mam zielonego pojęcia jak potoczą się ich dalsze losy, bo trudno jest się domyślić czegokolwiek, ale cieszę się, że się spotkali, bo czekałam na to bardzo! Wydaje mi się, że jak już się w sobie zakochają, to będzie to taka toksyczna miłość, a przynajmniej mam taką nadzieję.
    Jest tylko jedna rzecz, której nie zrozumiałam - najpierw piszesz, że Justin przedstawił się jako "Justin Bieber", a potem jako "Justin Moon" i jestem skołowana, hahah.
    No nieważne, czekam na następny! <3
    hidden-enemies.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej jedna osoba zauważyła ten błąd! Dziękuję, że mi w ogóle o tym piszesz, ponieważ sama nie zwróciłam na to uwagi hahaha W poprzedniej wersji był Justin Moon, nie Bieber, dlatego pewnie z przyzwyczajenia tak napisałam.
      Bardzo dziękuję za tak dobrą opinię, naprawdę bardzo mnie zaskoczyłaś tym, że w ogóle napisałaś! WOW. To miłe, i cieszę się, że tak podoba Ci się mój twór. Wiem, że piszę dość trudnym i ciężkim językiem, ale nie potrafię się przestawić chociaż bardzo bym chciała. Może w końcu mi się uda :)
      Dziękuję! <3

      Usuń